Bjarnie
Krasomówca
Dołączył: 28 Cze 2006
Posty: 648
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 1/5 Skąd: Kudowa Zdrój
|
Wysłany: Śro 12:29, 09 Sie 2006 Temat postu: Napaść |
|
|
Dwie olbrzymie galery wpływały właśnie do Zatoki Księżycowej kierując się w stronę portu. Drogę rozświetlały im dwa płonące statki bractwa. Czy obydwie wachty po prostu spały zaniedbując swe obowiązki, czy też strażnicy zostali wcześniej wymordowani przez orków, tego już nigdy nie mieli się dowiedzieć. Rybak szykujący swą łódź do wypłynięcia wczesnym rankiem widział tylko grad płonących strzał sypiących się na pokłady pirackich okrętów. W pierwszej chwili gapił się bezmyślnie na to śmiertelne widowisko po czym ile sił w nogach ruszył do tawerny, gdzie spodziewał się zastać członków strzegącego bezpieczeństwa wyspy bractwa.
- Niech bogowie ześlą łaskę na niego i jego całą rodzinę aż po trzecie pokolenie – modlił się w duchu Bjarnie biegnąc wraz z innymi na nabrzeże. Prosty rybak nawet nie zdawał sobie sprawy z lwiej przysługi jaką oddał społeczności Vanui. Mimo późnej pory w tawernie aż roiło się od piratów, począwszy od majtków, na dowódcach skończywszy.
- Wszyscy zdolni do walki do portu – ryczał Nutrin Darkmoon – reszta zbiera baby z dziećmi i eskortuje ich do jaskiń.
Decyzja ta była o tyle słuszna i potrzebna, iż pobudzeni mieszkańcy zaczęli bezwładnie kręcić się po rynku Erat wśród głośnych krzyków i lamentów. Dopiero obnażone ostrza wszelakiej maści oręża spędziły ich w grupę podobną do stada owiec i pognały w stronę wejść do podziemnych labiryntów. Na ich czele krzycząc i komenderując donośnie truchtali dwaj krasnoludowie, którzy znali podziemia jak własne kieszenie.
W tym czasie piraci dopadli nabrzeża. Wrogie okręty przybijały właśnie do drewnianych pomostów i pierwsi orkowie już wynurzali się zza wysokich burt schodząc po spuszczonych trapach formując sprawnie zwarte szeregi. Na pierwszy rzut oka widać było, że to regularna wojsko a nie żadna zbieranina opryszków żądnych zgromadzonych na wyspie bogactw.
- Musieliśmy komuś znacznie nadepnąć na odcisk – pomyślał Ashghan. Jeszcze nie kojarzył ataku z mapą znalezioną w kajucie orkowego kapitana, którego statek po zaciętej bitwie piraci puścili z dymem.
- Chłopcy – krzyknął Nutrin po czym odwrócił się szybko do stojącej u jego boku Raili – przepraszam kochanie – powiedział przepraszająco uśmiechając się lekko.
- Musimy dać czas krasnoludom na dotarcie do twierdzy – kontynuował – Nie chcę tu żadnego bohaterstwa. Na sławę i chwałę przyjdzie jeszcze czas. Atakujemy a potem szybki odwrót. Trzymać się w grupie i baczyć na towarzyszy. Ku chwale bractwa – krzyknął jeszcze widząc, że pierwsza kolumna orków rusza w ich kierunku.
Piraci wyglądali blado w porównaniu z wrogiem. Choć byli dobrze uzbrojeni to pozbawieni zbroi i tarcz, których raczej nie zabierano na przysłowiowy „kufel piwa” nie mogli dać prawdziwego oporu. Taktyka obrana przez mistrza była jedyną możliwą do zastosowania.
- Królestwo za łuk – mruczał jeden z elfów widząc jak równym krokiem narzuconym przez oficerów pierwszy oddział napastników schodził już na suchy ląd. Szczęściem wróg również nie posiadał tej broni więc rozstrzygnąć miała walka wręcz. Zabrzmiały ochrypłe rozkazy i orkowie poczęli formować długi szereg zasilany przez kolejnych nadchodzących. Były ich dobre dwie setki wobec trzydziestu piratów.
Kolejne rozkazy i mur najeżony śmiertelnie groźnym orężem ruszył w ich stronę by po chwili zderzyć się ze szczękiem stali uderzającej w stal.
Wojownicy bractwa jako pierwsi zakosztowali krwi. Diabelnie zręczni elfowie i drowowie w blasku migocących kling raz za razem uderzali w najmniejszy skrawek ciała nie chroniony pancerzem śląc kilku napastników na ziemię, gdzie bezlitośnie dobijały ich ciężkie buty prących nieubłaganie orków. Bjarnie brak zręczności nadrabiał siłą. Krótkim mieczem odbił ostrze gizarmy mierzące w jego głowę i uderzeniem topora rozwalił łeb jej właściciela odwracając się błyskawicznie w stronę kolejnego wroga uzbrojonego w olbrzymi dwuręczny miecz, który padł nagle ze straszliwym charkotem starając się zatamować krew buchającą w uciętej w ramieniu łapie. Klinga Ashghana jeszcze raz zabłysła i śladem kończyny na zroszoną juchą ziemię poleciał łeb okuty brązowym hełmem. Były skryba zanurkował pod nadlatującym toporem kolejnego najeźdźcy i z całą siłą wbił miecz w bebechy przekręcając go gwałtownie. Ork gasnącymi oczami zobaczył jeszcze własne wnętrzności wylewające się nabrzeże Vanui.
Nutrin poważnie ranił kolejnego napastnika i rozejrzał się czujnie po polu walki.
- Trafiliśmy na niegłupiego przeciwnika – mruknął widząc, że skrzydła wrogiej formacji zwijają się do środka próbując złapać obrońców w kleszcze.
- Odwrót – krzyknął parując cios i cofając się w tył.
- Odwrót do jasnej cholery – wrzasnął jeszcze raz widząc kilku towarzyszy ogarniętych wojenną furią. Desperackie uderzenia mieczów i toporów pozwoliły piratom odepchnąć na moment ławę orków i zbita gromada ruszyła biegiem w stronę miasteczka unikając okrążenia i niechybnej śmierci. Los był łaskawy dla bractwa i prócz kilku rannych obrońcy wyspy wyszli z krótkiego starcia bez większego szwanku. Nawet aura zdawała się walczyć ramię w ramię z nimi. Księżyc będący dotąd w pełni skrył się za chmurami pozostawiając oddziały wroga na łasce zapalanych pośpiesznie pochodni.
Nutrin biegnący na czele wycofujących się piratów zwolnił i dał znak pozostałym by zrobili to samo. Stojące nieruchomo za nimi świetliki pochodni oznaczały, że orkowie przegrupowują się przed wejściem do miasta. W skrytości ducha miał nadzieję, że kilkunastu rozjuszonych stratami wrogów ruszy za nimi i da się wyrżnąć cichcem pośród zabudowań, które były wymarzonym miejscem do zasadzki.
- Cóż znaczy karność – powiedział patrząc surowo na twarze tych, których musiał przywoływać do porządku w ferworze walki. Nagle jego twarz zmieniła się i jak wilk skoczył do postaci ledwo widocznej w ciemnościach wyciągając pałasz.
- Aj, aj Nutrinie – z mroku dał się słyszeć charakterystyczny bas Fatalisa Kadrina – bo jeszcze zrobisz komuś krzywdę tym szpikulcem. Albo sobie – dodał ironicznie.
Za krasnoludem pojawiły się kolejne postacie. Byli to najemni łucznicy, bez wyjątku elfy, dla których mrok nie był bynajmniej przeszkodą w walce. Z rozkazu Darkmoona mieli strzec skalnej fortecy. Na twarzy mistrza pojawił się gniewny grymas.
- Nim się rozgniewasz to wiedz, że dwie dziesiątki oddał mi pod komendę Lothar. Mieliśmy osłonić waszą uciecz… hmm odwrót – wyjaśnił Fatalis po czym dodał – Baby z dziećmi bezpieczne, teraz możemy wziąć się za naszych gości.
Słowom tym towarzyszyło znaczące poklepanie po toporze dyndającym u pasa, którym krasnolud posługiwał nad zwyczaj zręcznie.
- Dobrze więc – rzekł Nutrin obserwując grubo ponad setkę migotających światełek zbliżających się do miasteczka– Zrobimy tak.
Plan był prosty lecz w założeniach zabójczy. Piraci podzielić się mieli na cztery grupy. Przed nosem nacierającego wojska mieli rozdzielić się i symulując ucieczkę udać się w kierunku ukrytych wejść do jaskiń wciągając za sobą jak największą liczbę wrogów. Tam wykorzystując znajomość rozkładu tuneli, w czym wydatnie mieli pomóc krasnoludy, zadaniem było szybkimi atakami wygubić jak najwięcej orków.
Księżyc znów ukazał się w całej swej krasie i oczom atakujących ukazała się gromada członków bractwa na tle miejskich budynków. Wydając bojowe okrzyki wciąż zwarta formacja przyśpieszyła kroku. Ten zapał ostudziła nieco salwa strzał wypuszczonych przez ukrytych najemników, która położyła pokotem idących na przedzie. Kolejna napotkał już mur tarcz. Dowodzący natarciem nie spał i wykazywał się dowódczym kunsztem. Mimo to kolejne ciała znalazły się na ziemi. Teraz napastnicy przeszli już do prawdziwej szarży nie zważając nawet na kolejne dwadzieścia strzał spadających w ich szeregi.
Nutrin obserwujący ze spokojem natarcie dał wcześniej umówiony znak i cztery grupy krzyczących z „przerażenia” piratów rozbiegły się w różnych kierunkach wprowadzając orków w prawdziwą konsternację.
- Bez przesady – pomyślał obserwując piszczącego jak baba w barłogu biegnącego obok Silina – to już niesmaczne.
Orkowy dowódca naprawdę znał się na swej robocie. Szybko otrząsnął się ze zdziwienia i krótki rozkazami utworzył grupy pościgowe. On sam z nieliczną eskortę miał zająć miasto i poczekać na powrót żołdaków. Kolejnym krokiem miało być splądrowanie Erat i odzyskanie straconej własności. Zgodnie z wieściami dostarczonymi przez informatora na wyspie nie znajdowało się więcej niż cztery dziesiątki wojowników, a tylko oni mogli stawić czoła orkowym zastępom. Wraz ze sztabem niesiony starym żołnierskim instynktem udał się do budynku, którego szyld był aż nadto wymowny.
- Podaj mi wino dobra kobieto – powiedział do karczmarki, która widocznie nie chciała porzucić swego majątku nawet w obliczu ataku wroga.
Bjarnie został przydzielony do grupy Fatalisa, która właśnie zdążała na wschód prowadząc w pułapkę ścigających ich orków. Zaraz za miastem w pobliżu domu pirata znajdowało się jedno z wejść do podziemnego świata Vanui. Krasnolud zadbał o to, by wrogowie dokładnie ujrzeli, w którym miejscu zniknęli piraci niemal przed nosem machając pochodnią jednemu z nich. Gdy znaleźli się w grocie nakazał złapać się jeden za drugiego a sam wysforował się na czoło prowadząc piratów w objęcia ciemności, jakie zapadły po zgaszeniu pochodni. Tuż za nimi w mrok jaskini wkroczyli orkowie. Mieli pochodnie więc ciemność nie był im straszna. Może gdyby zasłyszeli opowieść Bjarniego o przygodzie w podziemiach byliby bardziej rozważniejsi. Jakiś czas później skręcając w kolejne rozgałęzienie wśród wtóru przekleństw zgasła jedna z pochodni. Potem kolejna. Aż w końcu pozostali w całkowitym mroku posuwając się do przodu po omacku jak banda ślepców.
Krasnolud nie próżnował. W krzykach i odgłosach wydawanych przez zdezorientowanych prześladowców czytał jak w księdze. Każde uderzenie oręża lub elementu zbroi o skałę mówiło mu gdzie teraz błądzą napastnicy. W końcu zatrzymał swój oddział w sporej grocie.
- Teraz uderzymy – wyszeptał – wróg powinien być przed nami.
Faktycznie przyczajeni piraci usłyszeli powolne szuranie obutych w skórzane buty stóp. Fatalis odpalił pochodnię starając się jak najbardziej zasłonić światło swym ciałem. Po długich chwilach spędzonych w ciemnościach oczy z wolna przyzwyczajały się do blasku. Obrońcy, którzy lada chwili mieli stać się atakującymi przygotowali własne pochodnie zabrane z jednej z licznie rozmieszczonych w jaskiniach skrytek.
- Naprzód wiara – zaryczał strasznie krasnolud jako pierwszy rzucając pochodnię w środek zbitej grupy orków. W ślad za nią poleciały kolejne rażąc oczy przerażonych i zdezorientowanych wrogów – Do ataku !
Dziesiątka zdesperowanych piratów uderzyła na liczniejszego przeciwnika rąbiąc i kłując z furią. Fatalis dwoma oszczędnymi ruchami topora położył dwóch. Kolejnego zarąbał Bjarnie. Nim orkowie oswoili się ze światłem ponad połowa z nich gryzła ziemię. Teraz siły wyrównały się a pole walki zmieniło się w szereg szermierczych pojedynków, w których górowali przeważnie członkowie bractwa. Po krótkiej acz wyczerpującej walce w grocie pozostali jedynie piraci oraz dwóch mocno poharatanych orków, którzy oddali się w niewolę. Jeńców związano, a wciąż zdolni do walki pomaszerowali za krasnoludem w stronę najbliższego wyjścia na powierzchnię. Zgodnie z planem Nutrina w przypadku zwycięstwa mieli połączyć siły niedaleko miasteczka. W razie porażki żywi mieli udać się do skalnej fortecy i tam ustanowić ostatnią linię obrony.
- Na razie wciąż jesteśmy w grze – pomyślał Fatalis klepiąc zakrwawione ostrze topora.
Na północ od zabudowań Erat czekał już Nutrin z Jauxihem w otoczeniu piętnastu piratów, którym powiodło się równie dobrze. Na twarzy krasnoluda malował się dziwny grymas.
- Pewnie martwi się swoim jajem – pomyślał złośliwie Bjarnie.
Z mroku wyłoniła się bezszelestnie postać Awruka wysłanego na zwiad do miasteczka.
- Jest ich nie więcej niż dwudziestu–meldował– zadekowali się w karczmie naszej słodkiej Helgi. Siedzą spokojnie osuszając naszą piwnicę.
Ostatnie słowa szczególnie poruszyły piratów. Głośne przekleństwa i złorzeczenia zostały szybko uciszone przez mistrza.
- Cisza- warknął.
Martwiła go nieobecność czwartej grupy. Nie chciał odbijać Erat mając oddział nieprzyjaciela na tyłach. Problem sam się rozwiązał. Z mroku wychynął oddział z nieco zakłopotanym Kassanem na czele. Okazało się, że krasnolud zadanie wykonał lecz nie mając zbyt dużego obycia w skalnych labiryntach sam pobłądził nieco co tłumaczyło jego spóźnienie. W jaskiniach wyspy znalazła swój grób grubo ponad setka najeźdźców w każdym przypadku kierowana tymi samymi motywami – chęcią zemsty za wszelką ceną i brakiem rozsądku z nią związanym. Nawet najwięksi optymiści w szeregach bractwa nie wierzyli w tak pomyślny dla nich obrót sprawy. A przynajmniej nie w momencie kiedy zwarta, opancerzona formacja orkowego wojska schodziła na ląd.
- Czas wykurzyć to plugastwo z naszego obejścia – powiedział Nutrin do otaczających go w oczekiwaniu na rozkazy podwładnych – Swoją drogą winni są nam dwa okręty, a i nowi wioślarze się przydadzą – dodał z ponurym uśmiechem.
Zachowując ciszę ruszyli w stronę Erat. Dwóch wartowników strzegących wejścia do karczmy zginęło szybko pod ciosami sztyletów po czym z wyciem piraci wpadli do środka. Bjarnie niemal z błogością na twarzy kopnął tak silnie w nasadę stołu, że aż go przewrócił. W myślach już wyobrażał sobie skrzywioną ze złości gębę Helgi. Szybko jednak wyrzucił tę myśl i z całą mocą zdzielił odzianą w rękawicę dłonią łeb siedzącego najbliżej orka. Podobne obrazy miały miejsce w całej karczmie. Fatalis w ostatniej chwili zawinął ostrzem topora i płazem zdzielił w łeb mrugającego z zaskoczenia oczami wroga. Z pogromu ostał się jedynie dowódca nieudanego już teraz napadu i jego trzej adiutanci. Do końca chcieli chronić swego kapitana nawet w obliczu mierzących w nich trzydziestu ostrz rozmaitej broni.
- Opuścić broń- nieoczekiwanie dla wszystkich zakomenderował ork po czym zwrócił się do Nutrina – Niech sprawa rozstrzygnie się między nami Nutrinie Darkmoonie – a widząc zdziwienie na jego twarzy dodał- zdziwiłbyś ile wiem o tobie i waszym bractwie.
Wolnym ruchem wyciągnął długi, prosty miecz. Warknął coś do swych żołnierzy, którzy zasalutowali z szacunkiem i rzucili oręż na ziemię oddając się w ręce czekających z konopnymi sznurami piratów.
Nutrin zlustrował uważnie postać wrogiego kapitana. Ork był potężnie zbudowany a poznaczona bliznami twarz świadczyła, że był doświadczonym wojownikiem. Na usta cisnęły mu się dziesiątki pytań lecz opanował się.
- Rozstąpić się – zakomenderował – jeżeli zwycięży – wskazał przeciwnika pałaszem – będzie wolny.
Popatrzył na swych piratów. Z ich obliczy biła pewność co do tego jak zakończy się pojedynek.
- Dzięki chłopcy – pomyślał i zasalutował orężem gotowego do walki przeciwnika.
Jeszcze przez dłuższą chwilę stali naprzeciw siebie. Nutrin wziął głęboki oddech i rozluźnił mięśnie. Szybkim kocim ruchem dwa pałasze w jego rękach pomknęły w stronę orka mierząc w szyję i korpus. Ork nad podziw zręcznie sparował jednym ciosem dwa ostrza sam wyprowadzając ukośne uderzenie w nogi drowa. Ten odskoczył błyskawicznie odchylając tułów przed kolejnym potężnym wymachem długiego miecza. Znów przez chwilę popatrzyli na siebie. Teraz jako pierwszy zaatakował niedoszły zdobywca wyspy. Trzymając broń jedynie w lewej ręce szerokim uderzeniem zmusił Nutrina do uniku. Taneczny wręcz piruet pirata pozwolił mu co prawda uniknąć ciosu lecz skierował go w zasięg mocarnej prawej łapy orka uzbrojonej w bojową rękawicę najeżoną brązowymi ćwiekami, która rąbnęła go w twarz kalecząc usta i podbródek. Tylko śmigające w szaleńczym tempie ostrza pałaszy pozwoliły Nutrinowi na odskoczenie na bezpieczny dystans.
Wypluł krew zbierającą się w ustach i splunął na drewnianą podłogę. Obserwujący walkę piraci stali jak zamurowani rozdziawiając w zdziwieniu gęby.
- No dobra teraz zatańczymy – mruknął.
Na wroga spadł teraz prawdziwy grad ciosów. Ostrza śmigały raz w dół, raz w górę, niemal krzyżując się ze sobą. Ork wciąż z niewzruszoną pewnością siebie parował uderzenia sporadycznie przypuszczając własne ataki. Przy jednym z nich Nutrin zachwiał się silnie tracąc na moment równowagę. Opuszczona garda wręcz kusiła i przeciwnik wyprowadził potężne cięcie, które każdego rozcięłoby w pół.
Do dziś w pirackich opowieściach snutych przy flaszce wspomina się unik Nutrina Darkmoona, ówczesnego mistrza Bractwa Piratów Morza Czaszek. Dzięki swej wrodzonej gibkości i naukom mistrzów szermierki pirat wygiął nogi w kolanach odchylając plecy niemal do samej ziemi. Szerokie ostrze przeleciało mu w tak małej odległości od twarzy, że aż poczuł powiew powietrza.
Zamach był tak silny, że doświadczony w boju ork stracił równowagę gdy jego oręż przeciął jedynie powietrze. Bez szukania wzrokiem przeciwnika wyprowadził rozpaczliwe uderzenie mające dać mu czas na zajęcie obronnej pozycji. Jednak Nutrin był już na nogach. Ciął wroga ukośnie przez plecy i poprawił błyskawicznie mierząc w odsłonięty kark. W fontannie krwi potężne cielsko padło na podłogę aż zatrzęsły się ozdobne kufle i kielichy zawieszone nad barem.
- Medyka – wrzasnął Nutrina nachylając się nad leżącym. Jeden z piratów migiem opuścił tawernę i pobiegł po cyrulika ewakuowanego z ludnością przed atakiem.
- Powiedz co wiesz a uratuje twe życie i zwrócę wolność. Kim jest wasz informator?
- Nigdy się nie dowiesz Nutrinie Drakmoonie. A wiedz, że po mnie przypłyną tu następni i następni. Aż odzyskamy naszą własność – jego oczy traciły blask – Aż zginiecie co do …. – nie kończąc zdania skonał.
W przypływie bezsilności pirat schwycił sztywniejące ciało za szyję lecz opanował się szybko. Wskazał na związanych orków patrzących gdzieś w dal.
- Do lochu z nimi a wy psy morskie macie robotę. W porcie czekają statki do wzięcia.
Piraci zawyli z radością w głosach.
- Musimy w końcu sprawdzić dokąd prowadzi ta mapa – zwrócił się do Asghana, który z błyskiem zrozumienia skinął głową.
……………….
Z dedykacją dla niedżałowanej pamięci Thanatosa Darka
Post został pochwalony 0 razy
|
|